Osobiście zawsze, chcąc-niechcąc, obracałam się w towarzystwie ludzi kolorowych: mających różne pasje, hobby, którzy byli dla mnie inspiracją lub też wzorem do naśladowania. Z czasem zdałam sobie sprawę z tego, że ja sama jestem momentami może niezbyt mocno stąpająca po ziemi, czasami zbyt idealistyczna w pewnych obszarach. Doszłam też do wniosku, że mój charakter wcale nie jest łatwy i życie ze mną, na jakimkolwiek poziomie, nie będzie dla nikogo proste ani niewymagające cierpliwości. Dlaczego?
Pisanie- tworzenie poezji- kiedyś mną zawładnęło, ale także w pewien sposób ukształtowało charakter kobiety silnej a jednocześnie idealizującej wartości takie jak miłość czy przyjaźń. Zaczęłam przez to więcej wymagać od innych niż od siebie. Zakładając, błędnie oczywiście, że jeśli ja w stosunku do kogoś jestem oddana, uczciwa i kochająca, to zdecydowanie i bezsprzecznie, mnie należy się to samo. Tyle, że jak się później okazało "dawanie" komuś siebie, zależy od osobistych definicji wartości. Nie każdy postrzega przyjaźń w ten sam sposób. Nie dla każdego ta sama rzecz wygląda tak samo. Wszystko więc rozbija się o subiektywizm i indywidualne stawianie granic. Jako aktywna poetka, organizatorka wystaw, spotkań autorskich, miałam także jakieś dziwne mniemanie, że ja nie muszę pamiętać, mogę się spóźniać, zapominać. Byłam wręcz pewna, że mnie się takie rzeczy wybaczy. Ta pewność obróciła się w proch, gdy poznałam kogoś, kto w pewnym sensie pokazał mi, że takie postępowanie może być synonimem zła. Brak szacunku dla drugiej osoby i wymaganie, by jednocześnie była na każde moje zawołanie to podłość a nie przejaw duszy artysty. Kolorowe kwiaty umysłu, manowce wyobraźni nigdy nie zastąpią w życiu tego co najważniejsze. Z a"kolorowymi" duszami nie należy oczywiście walczyć (to zabiłoby ludzkość), ale należy je uporządkować. Choć i na takie stwierdzenie, nigdy bym sobie pozwoliła. Wydawało się być niemożliwe.
Dopiero poznanie silnego mężczyzny, który stał się partnerem i przyjacielem zarazem pokazało mi, że moja artystyczna dusza też da się uporządkować. Nie unicestwić, bo tego właśnie nie można zrobić, ale uporządkować. Czyli dookreślić granice(ogólnie nie lubię tego słowa, ale jest to potrzebne i wręcz konieczne aby samego siebie nie poranić), postawić sobie poprzeczkę, której nie można przeskoczyć, nie z lenistwa, ale z troski o drugiego człowieka.
Powyższe stwierdzenia(dyktowane doświadczeniem) można uznać, za nadawanie wszelkiego rodzaju twórcom art! cech negatywnych. To nieprawda. Chodzi raczej o to, że mając świadomość siebie i swojego charakteru nie powinno się mówić "trudno ze mną żyć", "trudno ze mną wytrzymać". Wydaje mi się, że sprawę należy postawić odwrotnie... "Trudno mi żyć z kimś i go nie zranić". Dopiero takie myślenie stawia w umyśle nie mnie, ale drugą osobę na pierwszym miejscu. I wtedy, z szacunkiem do własnej pasji, miłością(na każdym poziomie) do drugiej osoby i chęcią, aby jedno i drugie miało mocną strukturę, można coś zdziałać. Nikt nie zna mnie lepiej niż ja siebie. To ja jestem przecież panią swojego losu.
Gdy skończyłam wymagać zrozumienia i sama stałam się wyrozumiała, gdy przestałam stawiać siebie zawsze na pierwszym miejscu(podświadomie) i gdy w końcu doszłam do wniosku, że skoro mam trudny charakter, to powinnam ja a nie druga osoba, wpłynąć na ułatwienie współżycia... wszystko stało się naprawdę łatwiejsze.
Długa droga jeszcze przede mną i niestety niebywale trudna, aby dało się ze mną żyć, ale wiem, że się uda. Jak z artystą żyć? Jak z każdym. Nie pozwolić tylko na stawianie szeroko dziś pojętego artyzmu jako usprawiedliwienie czegokolwiek. Każdy z nas, artysta malarz i zacięty realista musi tak samo pracować nad sobą, aby być i się nie zatracić.