poniedziałek, 29 lutego 2016

Z artystą żyć

Osobiście zawsze, chcąc-niechcąc, obracałam się w towarzystwie ludzi kolorowych: mających różne pasje, hobby, którzy byli dla mnie inspiracją lub też wzorem do naśladowania. Z czasem zdałam sobie sprawę z tego, że ja sama jestem  momentami może niezbyt mocno stąpająca po ziemi, czasami zbyt idealistyczna  w pewnych obszarach. Doszłam też do wniosku, że mój charakter wcale nie jest łatwy i życie ze mną, na jakimkolwiek poziomie, nie będzie dla nikogo proste ani niewymagające cierpliwości. Dlaczego?
Pisanie- tworzenie poezji- kiedyś mną zawładnęło, ale także w pewien sposób ukształtowało charakter kobiety silnej a jednocześnie idealizującej wartości takie jak miłość czy przyjaźń. Zaczęłam przez to więcej wymagać od innych niż od siebie. Zakładając, błędnie oczywiście, że jeśli ja w stosunku do kogoś jestem oddana, uczciwa i kochająca, to zdecydowanie i bezsprzecznie, mnie należy się to samo. Tyle, że jak się później okazało "dawanie" komuś siebie, zależy od osobistych definicji wartości. Nie każdy postrzega przyjaźń w ten sam sposób. Nie dla każdego ta sama rzecz wygląda tak samo. Wszystko więc rozbija się o subiektywizm i indywidualne stawianie granic. Jako aktywna poetka, organizatorka wystaw, spotkań autorskich, miałam także jakieś dziwne mniemanie, że ja nie muszę pamiętać, mogę się spóźniać, zapominać. Byłam wręcz pewna, że mnie się takie rzeczy wybaczy. Ta pewność obróciła się w proch, gdy poznałam kogoś, kto w pewnym sensie pokazał mi, że takie postępowanie może być synonimem zła. Brak szacunku dla drugiej osoby i wymaganie, by jednocześnie była na każde moje zawołanie to podłość a nie przejaw duszy artysty. Kolorowe kwiaty umysłu, manowce wyobraźni nigdy nie zastąpią w życiu tego co najważniejsze. Z a"kolorowymi" duszami nie należy oczywiście walczyć (to zabiłoby ludzkość), ale należy je uporządkować. Choć i na takie stwierdzenie, nigdy bym sobie pozwoliła. Wydawało się być niemożliwe. 
Dopiero poznanie silnego mężczyzny, który stał się partnerem i przyjacielem zarazem pokazało mi, że moja artystyczna dusza też da się uporządkować. Nie unicestwić, bo tego właśnie nie można zrobić, ale uporządkować. Czyli dookreślić granice(ogólnie nie lubię tego słowa, ale jest to potrzebne i wręcz konieczne aby samego siebie nie poranić), postawić sobie poprzeczkę, której nie można przeskoczyć, nie z lenistwa, ale z troski o drugiego człowieka. 
Powyższe stwierdzenia(dyktowane doświadczeniem) można uznać, za nadawanie wszelkiego rodzaju twórcom art! cech negatywnych. To nieprawda. Chodzi raczej o to, że mając świadomość siebie i swojego charakteru nie powinno się mówić "trudno ze mną żyć", "trudno ze mną wytrzymać". Wydaje mi się, że sprawę należy postawić odwrotnie... "Trudno mi żyć z kimś i go nie zranić". Dopiero takie myślenie stawia w umyśle nie mnie, ale drugą osobę na pierwszym miejscu. I wtedy, z szacunkiem do własnej pasji, miłością(na każdym poziomie) do drugiej osoby i chęcią, aby jedno i drugie miało mocną strukturę, można coś zdziałać. Nikt nie zna mnie lepiej niż ja siebie. To ja jestem przecież panią swojego losu. 
Gdy skończyłam wymagać zrozumienia i sama stałam się wyrozumiała, gdy przestałam stawiać siebie zawsze na pierwszym miejscu(podświadomie) i gdy w końcu doszłam do wniosku, że skoro mam trudny charakter, to powinnam ja a nie druga osoba, wpłynąć na ułatwienie współżycia... wszystko stało się naprawdę łatwiejsze.
Długa droga jeszcze przede mną i niestety niebywale trudna, aby dało się ze mną żyć, ale wiem, że się uda. Jak z artystą żyć? Jak z każdym. Nie pozwolić tylko na stawianie szeroko dziś pojętego artyzmu jako usprawiedliwienie czegokolwiek. Każdy z nas, artysta malarz i zacięty realista musi tak samo pracować nad sobą, aby być i się nie zatracić.

czwartek, 21 stycznia 2016

Czas.




Z biegiem czasu ubywa nam

lat do końca wędrówki przez wieki

zbieramy nicość rzuconą

w wszechświat naszych myśli

które nigdy nie wracają te same


wtorek, 19 stycznia 2016

O stawianiu poprzeczek, potędze zaufania i wyzbyciu się oczekiwań.

Od pewnego czasu zastanawiam się co się we mnie zmieniło, że potrafię odczuwać szczęście i częściej się uśmiechać, nawet gdy nie wszystko idzie po mojej myśli (za to niebiosom chwała). Jakiś czas temu filtrowanie rzeczywistości, cedzenie istotnego od szlamu paskudnych złudzeń nie zdarzało mi się w ogóle. Do pewnego momentu. Do momentu, w którym zdałam sobie sprawę z wielu ważnych rzeczy a zaczęło się od tego, że Ktoś zaczął mi stawiać poprzeczki, co do mojego życia. Ten Ktoś zaczął mnie oceniać wg własnego taryfikatora marzeń, oceniać niepotrzebnie i niesprawiedliwie, W końcu ten Ktoś zapragnął abym żyła wg jego definicji szczęścia. Dziś już nie rozmawiam z Ktosiem. Nie dlatego, że chciał mi zwrócić na coś uwagę (to w istocie czasami jest potrzebne, a duchy przyjazne są mile widziane) i nie dlatego, że Ktosiowi się coś nie podobało. Powód wyszedł na wierzch nieco później, gdy mi opadła złość. Ktoś nie akceptował niczego, co nie mieściło się w jego kanonie wartości, definicji i marzeń. Inaczej mówiąc, Ktoś nie zaakceptowałby niczego, co zrobiłabym inaczej niż by chciał, bo uważał, że jeśli sobie stawia poprzeczki, których sam nie przeskoczy nigdy, to ja muszę mieć je równie wysoko. No i Ktoś nie wiedział o jednym... Szczęście się najpierw znajduje a później hoduje. Nawet jeśli momentami to męczące. Czego Ktoś i ja kiedyś nie wiedziałyśmy?
Zaufanie, budowane z początku na wierze w rzeczy małe, podparte stopniowo przyjaźnią z czasem stanie się tak mocne, ale trzeba budować je wspólnie z drugą osobą. Mój życiowy partner ufa mi- wiem o tym, ale moje różne paranoje doprowadziły do tego, że ja swoje zaufanie do Niego budowałam dłużej i mozolniej. Warto było. Warto było nie uciekać, gdy działo się między nami gorzej i warto było zostać w domu i się z nim pokłócić niż trzasnąć drzwiami. Emocje przeżyte razem pozwoliły na wzajemną obserwację swoich zachowań. Dziś wystarczy mi jedno spojrzenie mojej połówki abym wiedziała, że palnęłam o jedno słowo za dużo. 
Wzajemne oczekiwania- kiedy mężczyzna nie jest wróżbitą i nie wie, czego ja oczekuję- czyli gdy psychika mężczyzny jest w wersji standard. O tym też niewiele wiedziałam. Dzisiaj jednak cieszę, że mówiłam mu o swoich prostych codziennych marzeniach. O porannej kawie, o obiadku weekendowym w jego wykonaniu i różnych innych drobiazgach. Można by powiedzieć, że to nie cieszy... nie cieszy jeśli, coś jest umówione. Ale niby dlaczego nie? Ja przecież również, nie wiedziałam, że On woli to czy tamto, dopóki mi nie powiedział, A gdy to robię (z radością), to jego reakcja jest niesamowita. Najpiękniejsze jest to, że po miesiącu czy nawet tygodniu takie drobne czynności są na tyle naturalne, że ogólnie wspólne życie wygląda po prostu ciepło, pięknie i nawet jeśli chce się na coś ponarzekać, to później ten kubek porannej kawy na tyle rozczula, że się na problem patrzy inaczej.
Czego jeszcze nie wiedziałam? Na przykład tego, że jeśli Mu nie powiem, że coś mnie zabolało lub, ze czegoś sobie nie życzę, to nie mam prawa oczekiwać aby czegoś nie robił. I to działa w obie strony. Nie wiedziałam, że w relacji - i to każdej- lepiej prosto z mostu określić pewne granice, niż oczekiwać. Nie wiedziałam, że oczekiwania to ja sobie mogę mieć najwyżej co do siebie. Akceptacja- w niej jest klucz. Jeśli czegoś z kolei jednak nie jestem w stanie zaakceptować, to muszę to powiedzieć, ale wolno mi tylko wtedy, jeśli to dotyczy bezpośrednio mnie. Czyli na przykład nie akceptuję brudnego blatu w kuchni ;) ale jestem w stanie zaakceptować sposób życia mojej przyjaciółki artystki, bo to jej metoda na szczęście a nie moja i nic mi do tego(chyba, że przyjaciółka chciałaby skoczyć z mostu).
Nie widziałam także, że mężczyźni są czasami bardziej romantyczni niż kobiety oraz, że każdą relację trzeba zbudować. To nie jest dane, to trzeba wypracować. I wcale to nie przeszkadza spontanicznej i szalonej miłości, wcale nie powstaje z tego sztuczny twór. Praca, praca, praca. Czasami nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że coś się tworzy, bo to jest po prostu naturalne... 
Nie wiedziałam także, że jest pewien błąd w myśleniu " Chcę aby on zrobił to". Poprawne jest - i dające efekt- "Muszę mu powiedzieć, że zależy mi na tym". 
Wielu rzeczy się nie dowiedziałam, dopóki nie dopłynęłam do brzegu realiów. Tak wiele jeszcze przede mną, ale strasznie się cieszę, że mam wokół ludzi życzliwych, szalonych, czasami wściekłych, którzy po prostu są, którzy wymagają - abym BYŁA, ale nie wymagają życia wg ich definicji wartości. Nie wolno doradzać (chyba, że chodzi o kuchnię), piętnować ani oczekiwać, że ktoś naprawi jakiś błąd; bo może to tylko błąd wg mnie a ktoś jest po prostu szczęśliwy i spełnił marzenie. Warto skupić się na sobie. Naprawdę.

wtorek, 24 listopada 2015

Pracowałam w kuchni...

... zawodowo. I z rozkoszą wspominam czasy, gdy moja szarlotka lub ciasto czekoladowe-moje autorskie, smakowały gościom restauracji. To bardzo ważne, dla kucharzy, bo zaczynają wtedy tworzyć w kuchni i czarować smaki :) I pewnego razu zaczarowałam słodko-słono... z dużą dozą czekolady!

Ciasto czekoladowo-bananowe
Składniki 
400 g mąki pszennej
3 jajka
150 g cukru
40 g kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 gorzkie czekolady
6 bananów
Konfitura wiśniowa lub o dowolnym, ulubionym smaku
150 g orzeszków solonych ziemnych
1 kostka masła
pół kostki masła, cukier, kakao i mąka do kruszonki
1 śmietana 30 %
Wskazówki
1. Z mąki, trzech żółtek, kakao, jednej pokruszonej gorzkiej czekolady, proszku do pieczenia, cukru, jednej kostki masła i śmietany(śmietany użyj na tyle, aby ciasto było dość elastyczne) zagnieć ciasto. Następnie wyłóż nim tortownicę o średnicy 25 cm, na grubość max 1 cm. Resztę ciasta odłóż do lodówki. Ciasto w tortownicy ponakłuwaj i odstaw do lodówki na 20 min.
2. Następnie na tak przygotowane ciasto wyłóż konfiturę, a na nią pokrojone banany. Całość posyp potartą na grubo czekoladą oraz resztą ciasta czekoladowego. 
3. Orzeszki zblenduj lub skrusz na drobne cząstki, dodaj masło, cukier, kakao i mąkę, aby powstała kruszonka o smaku słodko- słonym (proporcje wg uznania). Wstaw ciasto do piekarnika na 180 stopni. Gotowe będzie, gdy zacznie pachnieć :) u mnie zwykle spędza w piekarniku ok 1.5 godziny, ale jak to z piekarnikami bywa... trzeba pilnować :) Można podawać z lodami :)



A teraz nie mam piekarnika i muszę przyrządzać słodkości bez pieczenia- to też dla mnie na plus :)